poniedziałek, 11 maja 2015
ZABÓJCZA GRAŃ
ZA TO ŻE ŻYJEMY CZYLI PUNK Z WREOCŁAWIA
Film wpisuje się w niemalże masowo ostatnio kręcone w Polsce opowieści rozpamiętujące różne momenty w upubliczniania życia artystycznego pomniejszych performerów, muzyków czy malarzy. Pomniejszych, wcale nie znaczy gorszych – po prostu tematyka którą poruszali czy sposób narracji jaki wybierali nie wpisywał się w ówcześnie panujące standardy. Przez to istnieli gdzieś na drugim, czy nawet trzecim planie wydarzeń kulturalnych. Punk z samej swojej definicji nie mógł się stać ani masowy, ani mainstrimowy nie dziwi więc jego historia. Jeszcze jeden czynnik jest odpowiedzialny za powstawanie tego typu filmów – dochodzi obecnie do głosu pokolenie, dla ktróego wspominanie, a czasem analiza przyczyn wiecznego pozostawania w kulturalnym cieniu jest z jednej strony potrzebną do dalszego życia analizą swoich wyborów, a z drugiej sentymentalna podróżą w kraj przeminionej nastoletniej młodości. Film, Szanowni Państwo jest taki jak ten opis – mdły. I jeżeli ktoś wiąże jakieś wspomnienia ze scena wrocławskiego punku to odnajdzie kawałek swojej historii. W przeciwnym razie nie wiele da się w nim znaleźć
CHINY NA SZYNACH
(The Iron Ministry)
„Ludzie mają bułki na parze więc nie będzie rewolucji.” to jedno z niewielu zwerbalizowanych spostrzeżeń społeczcznych, które się udało reżyserowi zarejestrować. Z samych zdjęć niestety też wiele więcej się nie wynosi – ujęcia są bardzo długie, monotonne i nie opowiadają żadnej spójnej historii. Przypadkowi ludzie, w przypadkowych pociagach niczym szczególnym nie wyróżniajacy się. Specyfikę Chin, ich wyjątkowość i przecież ogromną egzotykę widać chyba dosłownie dwa razy: gdy wsiadają ludzie trzymając kosze owoców na koromysłach i gdy z niewyjaśnionych powodów rozwieszają po całym pociągu nieprawdopodobne ilości wielkich płatów mięsa. Po zza tym pociągi takie jak w całym świecie, a i ludzie podobni, niezaskakujący banalni. Film drogi, który donikąd nie doprowadza.
(Hillbrow) Nicolas Boone
Szanowni Państwo, jest to niewątpliwie film, ładny – za pomocą długich, wysmakowanych ujęć reżyser pokazuje swoją wizję Johannesburga. Nie jest ona ani radosna ani nie niesie ze sobą nadziei, ale przypomina o sile człowieka, jego pomysłowości i zaradności, a także, niestety że potencjał ten, niepilnowany, nie kultywowany (colo, colere) szybko upada w ruine, a życie w jej cieniu niegdy nie jest miłę, a często i niebezpieczne.
sobota, 9 maja 2015
(Something Better To Come) Hanna Polak
Dokument w w każdym calu dotykający okrucieństwa życia tak samo mocno jak filmy Oppenheimera choć w zupełnie inny sposób. Czy wyobrażają sobie Państwo mieszkać przez całe życie na wysypisku śmieci będąc zmuszanym do bezustannego odbudowywania swojego „szałasu” z desek na nowo? Nawet taka stałość bohaterom filmu nie jest dostępna. Ponieważ na wysypisku przebywają nielegalnie ich schronienia są bezustannie przysypywane przez nowe dostawy śmieci. Do tego stopnia „bezustannie”, że często za jedyną ochronę ich „dobytku” służy folia, która choć trochę może uratować go przed deszczem. Sytuacja całkowitego braku wsparcia ze strony cywilizacji w środku cywilizacji. Dramatyczna historia, która powtarza się od początku czasu, a teraz często tuż pod naszym nosem mimo tego, że często chcemy o niej zapomnieć. W świetny sposób kontrastuje z tym, co wielu bohaterów innych filmów uważa za problemy.
(Harvest) Paul Lacoste
Bardzo smutny film drodzy Państwo, którego nastrój trochę łagodzi aromat fermentujących winogron ale wart obejrzenia. Smutek życia, w którym człowiek nie potrafi wyobraźni swojej użyć, do tego by swoje życie w ciekawy sposób zaprojektować jest przytłaczający. Kobieta w średnim wieku dzieli się z nami swoim przywiązaniem do wykonywanej pracy, które urosło do tego stopnia, że nawet gdy mają zamiar burzyć halę produkcyjną czuje się w obowiązek kompletnie ją wysprzątać. Inny bohater w przerażająco prosty sposób dzieli się z nami swoją opinią o współczesności: „gdyby wszyscy mieli pracę nie byłoby tylu zmartwień”. Ładny film, prawdziwy i trochę trochę trudny w prawdzie pustki w której niektórzy żyją
(The Amina Profile) Sophie Deraspe
Proszę Szanownych Państwa, docs against gravity ma im do pokazania historię, która nie miała szans wydarzyć się na prawdę i się oczywiście nie wydarzyła. Bardzo poruszająca na wielu płaszczyznach - i jeżeli chodzi o problematykę celu egzystencjalnego, i samotności w świecie, i potrzeby pisania swoich historii w życiu; i jeżeli chodzi o uczucia, miłość, bliskość, tęsknotę, przynależność; i to wszystko na tle współczesnych przemian technologiczno-obyczajowych.
[Spojler]
Co popycha żonatego mężczyznę, w sile wieku do podawania się w sieci za syryjską, mocno zaangażowaną politycznie lesbijkę? Dlaczego tak wielkie zdziwienie i powoduje sytuacja, w której okazuje się, że internetowy związek na odległość nie ma szans na powodzenie? Dlaczego niektórzy ludzie decydują się na zaangażowanie emocjonalnie w osobie, której głosu nigdy nie słyszeli? Na te pytania film Sophie Deraspe nie udziela odpowiedzi ale w sposób brutalny obrazuje pewną problematykę. Reżyser sugeruję pewną odpowiedź – można ją przyjąć bądź też nie, nie zależnie jednak od niej tragedie ludzkie pozostaja takimi samymi jak i 500 lat temu tylko zapośrednicza je technologia, której nie wiadomo z jakich powodów bezgranicznie wierzymy.
piątek, 8 maja 2015
(The Look Of Silence) Joshua Oppenheimer
Szanowni Państwo, Oppenheimer jest niewątpliwie osobą godną uwagi (tak powiedziały mi dziś pewne młode dziewczęta analizując jego fizjonomię). Poza tym jednk, udało mu się stworzyć dwa, niezwykle mocne w wyrazie i istotne w treści dzieła (naprawdę DZIEŁA). Sądzę, że żaden z innych festiwalowych filmów treścią, przesłaniem i nawet formą (choć to kwestia bardziej dyskusyjna) nie będzie w stanie oppenheimerowskim filmom dorównać. Pierwszy jego film ważniejszy, mocniejszy i cięższy, miał większą siłę rażenia (jest do zobaczenia w sobotnim bloku). Scena ciszy odsyła nas w inne rejony ludzkiego zagubienia, w świat, w którym oprawcy muszą zkonfrontować się ze swoimi ofiarami.
(Plaza Man) Kasper Verkaik
Amerykanie, rzec można, mają takie osiągnięcia w niektórych nudnych dziedzinach, dlatego właśnie, że potrafią całym sobą oddać się jakiejś idei – niezależnie od tego jak bardzo szalona by ona była.
Ameryka jest utożsamiana z krajem wolności – z taką swobodą decydowania o własnym życiu, w której możesz całkowicie oddać się własnej idei i jeszcze znajdziesz zrozumienie. To ta sama wolność, której Polacy za bardzo nie umieją zagospodarować po '89 roku. Amerykańska tradycja republikańska, wraz z wyrosłą na jej gruncie protestancką samodzielnością religijną, niemal ich do tego predestynują. Dodatkowo, bliskość i swojskość religii ma jeszcze jeden wyraźny efekt – ludzie nie boją się tam widzieć swojego życia przez pryzmat mistycznych znaków. Nasz bohater, mój i Państwa, jeżeli tylko zdobędą się oni na odwagę by spojrzeć w oczy wyzwaniu, nie wiele miał w swoim życiu chwil zawahania. Od 18 roku życia wiedział, już wiedział, że chce poświecić się próbie znalezienia prawdziwego mordercy Kennedyego. Niestety z wątpliwym skutkiem i po kosztach, które wielu uznałoby za zbyt wygórowane. Mimo wszystko postawa zasługująca prznajmniej na chwilową uwagę.
(Escaping Riga) Davis Simanis
Film trudny, szanowni Państwo, trudny. Jeżeli znacie Państwo biografie bohaterów (Isaiaha Berlina i Siergieia Eisensteina) może wzbudzić w nich pewien resentyment. W innym wypadku widz bardzo szybko gubi się w nawarstwiającej i nie konsekwentnie przeplatającej się fabule. Fakt, że i jedna i druga człeczyna urodziła się w tym smaym mieście nie jest jeszcze wystarczającym powodem by przekonująco przykuć widza do fotela na ponad godzinę. Nie mniej, wzruszająca scena zdychającego ptaka na początku filmu wzbudza pewien namysł nad przemijaniem i jego sensem. Jeżeli komuś z Państawa uda się zakupić bilet na pierwsze 5 minut filmu, serdecznie je polecam. W końcu, podobno, przedsiębiorczość jest w cenie.
Po za tym z filmu wynieść można to, o czym wszyscy wiemy a boimy się przyznać przez dziwny szacunek, którym darzymy psychoanalizę: „że staruszek Freud próbował wszystkiego a jak czegoś nie lubił to nazywał to dewiacjami”, oraz, trochę z innego zasobu światopoglądowego, uwagę Alfreda Julesa Ayera, który pomimo tego, że uważa siebie za zarzeczonego ateistę, bardzo ceni mit religijny za jego złożoność, uważając go jednocześnie za znacznie bezpieczniejszy od mitu racjonalizmu. Warte wzięcia pod rozwagę.
(Stream of Love) Agnes Sos Film, pomimo tego, że wydaje się nie być za bardzo o czymśkolwiek, ogląda się z dużą przyjemnością, szanowni Państwo. Niejednokrotnie wzbudza śmiech albo uśmieszek przynajmniej.
„Nawet stara koza lubi lizać sól.” W ten to zawoalowany sposób starsza kobieta odnosi się do rozpalającego jej wnętrze pragnienia wzbicia się jeszcze choć raz na wyżyny orgazmu. Tak, tak, moi Państwo, film ten uświadamia nam jak to węgierskie babki, przy okowicie i smażonej słoninie, trochę pod wpływem tematu narzuconego im przez reżysera, ale przecież też i z własnej woli, fantazjują o tak odległym już dla nich temacie. Troche przykre, że jedynym światem staje się dla nich robienie brzoskwiń w zalewie (przetworów) i wspominki charcu. Ale chyba takie jest życie. Starość, proszę Państwa, starość, czyli coś co większości z nas będzie dane spróbować. Stan, o którym się na ogół nie myśli bo i nie ma po co. Przyjdzie odpowiedni czas na kontemplację starości poznanej z autopsji – szkoda tracić młode lata na namysł nad smutkiem przemijania. Chyba że młodość przemija nam nieuświadomiona, w bólach, bez radości. Wtedy film ten staje się pewnym masochistycznym remedium na bóle, które wydaje się nam, że odczuwamy.
czwartek, 7 maja 2015
Powitanie
Ponieważ mam zamiar najbliższy tydzień przesiedzieć w warszawskiej kinotece na festiwalu docs against gravity, którego strona się bezustannie zawiesza, gdyż, jak sądzę, Szanowni Państwo, ciągle jeszcze nie wybrali filmów, na które w łikend chcieliby pójść, postanowiłem opisywać swoje wrażenia z seansów, poszczególne fascynacje i ewentualne lęki, które mam nadzieję, niekiedy, będą mnie nachodziły po filmach. Zmusiły mnie do tego dwa czynniki główne i parę pobocznych. Pozwolicie Państwo, że opisze te główne. Mianowicie podczas wczorajszej rozmowy na otwarciu festiwalu, doszliśmy z kolegą do wniosku, że ludzie w naszym otoczeniu dziadzieją. I to, że dziadzieją nie byłoby jeszcze takie złe ale niektórzy z nich - proszę sobie wyobrazić - nie dość że dziadzieją, to do tego jeszcze gnuśnieją. Samo zdziadzienie jest już wystarczająco przerażające, jednak w połączeniu ze zgnuśnieniem staje się wręcz nie do życia. Zdziadzieniem jest - czasami z konieczności, częściej z presji społecznej, porzucenie swoich marzeń i fascynacji na rzecz pójścia do pracy. Zgnuśnienie natomiast jest bardziej refleksyjną formą zdziadzenia, co jednakowoż wcale jej nieuwzniośla, a to z tej przyczyny, że refleksyjność ta skierowana jest na jakiś malutki punkcik wewnątrz zgnuśniałego delikwenta: dajmy na to na trzustkę, łękotkę, bądź szyszynkę. Zgnuśnienie bowiem polega na koncentrowaniu swoich sił witalnych oraz poświęcaniu dni danych nam na tym łez padole ale jednak najlepszym z możliwych, na jakimś malutkim celu, celiku właściwie, który w wyobraźni zainteresowanego urasta do wielkości życiowego zadania. Jest to postawa, którą współcześni, jeszcze przecież młodzi ludzie, współdzielą ze średniowiecznymi mistykami - jest więc kulturowo i antropologicznie uzasadniona. Można by nawet spróbować pokusić się o jakąś cząstoką ale jednak pozytywną ocenę, gdyby nie było tak, że człowiek budzi się nagle wśród samych mistyków, z czego każdy odprawia własne misterium i zwraca oczy ku tylko przez siebie rozumianemu bóstwu. Raz na jakiś czas, powiedzmy dwa razy na tydzień, odbywają się zloty tych w jakże oryginalny sposób uduchowionych istot, i na nich to wymieniają się pewnymi szczegółami co do swoich mistycznych doktryn. Niestety tylko szczegóły mogą omówić, ponieważ w całej materii swojego duchowego poruszenia, są od siebie tak różni, że nie sposób im znaleźć płaszczyzny porozumienia. Spotkania te kończą się więc na ogół jakimiś harcami o podłożu czysto towarzyskim raczej, aniżeli duchowym ale, ponieważ wszyscy są dość mocno zanurzeni w swoim i tylko swoim spirytualizmie, to nawet tego nie zauważają. No i w tym całym sosie po trzydziestu latach życia obudziłem się ja i ze smutkiem skonstatowałem, że nie mam z kim na temat oglądanych dzieł (kiedyś srebrnego, a dziś tęczowego) ekranu porozmawiać. Mówiąc w skrócie nie mam do kogo pyska otworzyć, a mówiąc wprost: pogadać. Gadanie bowiem nie jest bierną sztuką wypluwania z siebie bardziej bądź mniej artykułowanych głosek. Gadanie, jako czynność życiowa jest o wiele pojemniejsze niż by o tym świadczyła zawartość semantyczna samego słowa. Gadanie wymaga riposty słuchającego. W znanym powiedzeniu "gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu" nie chodzi o zobrazowanie sytuacji, jak się powszechnie uważa, w której jedna osoba nie słucha drugiej. Jest to bowiem najlepiej zachowany przykład funkcji magicznej języka - bohater gadając do obrazu ma nadzieję, wierzy w to, że sprawi, iż ten wejdzie z nim w dialog! Widać jak czasy zakreślają krąg - nie my pierwsi w XXI wieku na samotność w tłumie narażeni jesteśmy do tego stopnia, że używamy wszystkich dostępnych nam środków, by choć iluzję gadania w sobie wzniecić. Jedni grają w kręgle (samotnie), inni chodzą do pracy (samotnie), jeszcze inni rodzą dzieci (to zawsze samotnie i w bólu wielkim), a wielkie rzesze ludzi i nastolatek piszą blogi. Zaskakuje mnie mój brak spostrzegawczości w perspektywie ostatnich siedmiu lat przeszłych - że też wcześniej nie wpadłem na ten dość ambitny sposób jednostronnej stymulacji towarzyskiej. Do tej pory w kinie towarzyszyła mi główni butelka wina, albo Kasia Lesisz (rzadziej)(pozdrowienia), a przecież od jakiegoś czasu przodownicy spostrzegawczości i postępu mówią: uczcie się od młodzieży, od młodszych od siebie, bo to oni wami rządzić będą. Najpewniej zanim jeszcze czegokolwiek o kulturze się dowiedzą. Nie dlatego, że nie chcą, ale dla tego, że kierunki zamawiane na "uczelniach 'wyższych'" to budownictwo i takie tam. Pewnie jeszcze technologia drewna.
Taki to więc jest główny, z dwu głównych czynników, które skłoniły mnie do zaprzętnięcia Państwa uwagi moimi spostrzeżeniami związanymi z filmami pokazywanymi na tegorocznym docs against gravity. Niestety, jest mi trochę wstyd, że jest on tak egoistyczny. Wstyd mi jest "niestety", gdyż jak wydaje mi się, wstyd mi być nie powinno: wszyscy dziś bowiem większość aktywności podejmują z jak najbardziej egoistycznie rozumianych pobudek. Sama świadomość więc wpisania się w trendy społeczne powinna mnie uspokajać, a wręcz sycić spokojem. Niestety nie syci. Drugi powód jest jednak jeszcze bardziej egoistyczny i do tego pragmatyczny - połączenie, za które przed czasami nowoczesnymi (XVII w.) wydaje mi się, że kamienowano. Skupia bowiem w dwójnasób uwagę na sobie - nie dość, że coś robię "przez siebie", to jeszcze robię to "ze względu na siebie". Jestem więc i przyczyną i celem podjętej działalności. Nuda taka, że aż piszczy. Mianowicie, nie myślę spisywać swoich refleksji na temat filmów po to, by kogoś przekonać do włąsnej wizji czy własnej interpretacji - na to już jakiś czas temu porzuciłem nadzieję. Piszę publicznego bloga, jedynie po to by się mobilizować do systematycznych opisów (prywatne zapiski zawsze pozostają nieregularne) i by nie umknęły mojej pamięci wrażenia, którymi przez nadchodzący tydzień będę się karmił. Siedem tych już przeszłych lat, wspominam z pustka w sercu, i to z pustką realną, gdyż pamiętam, że na festiwal chodziłem, ale nie ma szans najmniejszych bym sobie przypomniał na co. Na swoją obronę, powtórzyć mogę jedynie, że w tej smutnej, nieludzkiej (sic!) sytuacji, zostałem postawiony nie zawiniwszy niczego, a przemiany cywilizacyjne i kulturowe mnie w nią wepchnęły.