czwartek, 7 maja 2015

Powitanie

Ponieważ mam zamiar najbliższy tydzień przesiedzieć w warszawskiej kinotece na festiwalu docs against gravity, którego strona się bezustannie zawiesza, gdyż, jak sądzę, Szanowni Państwo, ciągle jeszcze nie wybrali filmów, na które w łikend chcieliby pójść, postanowiłem opisywać swoje wrażenia z seansów, poszczególne fascynacje i ewentualne lęki, które mam nadzieję, niekiedy, będą mnie nachodziły po filmach. Zmusiły mnie do tego dwa czynniki główne i parę pobocznych. Pozwolicie Państwo, że opisze te główne. Mianowicie podczas wczorajszej rozmowy na otwarciu festiwalu, doszliśmy z kolegą do wniosku, że ludzie w naszym otoczeniu dziadzieją. I to, że dziadzieją nie byłoby jeszcze takie złe ale niektórzy z nich - proszę sobie wyobrazić - nie dość że dziadzieją, to do tego jeszcze gnuśnieją. Samo zdziadzienie jest już wystarczająco przerażające, jednak w połączeniu ze zgnuśnieniem staje się wręcz nie do życia. Zdziadzieniem jest - czasami z konieczności, częściej z presji społecznej, porzucenie swoich marzeń i fascynacji na rzecz pójścia do pracy. Zgnuśnienie natomiast jest bardziej refleksyjną formą zdziadzenia, co jednakowoż wcale jej nieuwzniośla, a to z tej przyczyny, że refleksyjność ta skierowana jest na jakiś malutki punkcik wewnątrz zgnuśniałego delikwenta: dajmy na to na trzustkę, łękotkę, bądź szyszynkę. Zgnuśnienie bowiem polega na koncentrowaniu swoich sił witalnych oraz poświęcaniu dni danych nam na tym łez padole ale jednak najlepszym z możliwych, na jakimś malutkim celu, celiku właściwie, który w wyobraźni zainteresowanego urasta do wielkości życiowego zadania. Jest to postawa, którą współcześni, jeszcze przecież młodzi ludzie, współdzielą ze średniowiecznymi mistykami - jest więc kulturowo i antropologicznie uzasadniona. Można by nawet spróbować pokusić się o jakąś cząstoką ale jednak pozytywną ocenę, gdyby nie było tak, że człowiek budzi się nagle wśród samych mistyków, z czego każdy odprawia własne misterium i zwraca oczy ku tylko przez siebie rozumianemu bóstwu. Raz na jakiś czas, powiedzmy dwa razy na tydzień, odbywają się zloty tych w jakże oryginalny sposób uduchowionych istot, i na nich to wymieniają się pewnymi szczegółami co do swoich mistycznych doktryn. Niestety tylko szczegóły mogą omówić, ponieważ w całej materii swojego duchowego poruszenia, są od siebie tak różni, że nie sposób im znaleźć płaszczyzny porozumienia. Spotkania te kończą się więc na ogół jakimiś harcami o podłożu czysto towarzyskim raczej, aniżeli duchowym ale, ponieważ wszyscy są dość mocno zanurzeni w swoim i tylko swoim spirytualizmie, to nawet tego nie zauważają. No i w tym całym sosie po trzydziestu latach życia obudziłem się ja i ze smutkiem skonstatowałem, że nie mam z kim na temat oglądanych dzieł (kiedyś srebrnego, a dziś tęczowego) ekranu porozmawiać. Mówiąc w skrócie nie mam do kogo pyska otworzyć, a mówiąc wprost: pogadać. Gadanie bowiem nie jest bierną sztuką wypluwania z siebie bardziej bądź mniej artykułowanych głosek. Gadanie, jako czynność życiowa jest o wiele pojemniejsze niż by o tym świadczyła zawartość semantyczna samego słowa. Gadanie wymaga riposty słuchającego. W znanym powiedzeniu "gadał dziad do obrazu, a obraz ani razu" nie chodzi o zobrazowanie sytuacji, jak się powszechnie uważa, w której jedna osoba nie słucha drugiej. Jest to bowiem najlepiej zachowany przykład funkcji magicznej języka - bohater gadając do obrazu ma nadzieję, wierzy w to, że sprawi, iż ten wejdzie z nim w dialog! Widać jak czasy zakreślają krąg - nie my pierwsi w XXI wieku na samotność w tłumie narażeni jesteśmy do tego stopnia, że używamy wszystkich dostępnych nam środków, by choć iluzję gadania w sobie wzniecić. Jedni grają w kręgle (samotnie), inni chodzą do pracy (samotnie), jeszcze inni rodzą dzieci (to zawsze samotnie i w bólu wielkim), a wielkie rzesze ludzi i nastolatek piszą blogi. Zaskakuje mnie mój brak spostrzegawczości w perspektywie ostatnich siedmiu lat przeszłych - że też wcześniej nie wpadłem na ten dość ambitny sposób jednostronnej stymulacji towarzyskiej. Do tej pory w kinie towarzyszyła mi główni butelka wina, albo Kasia Lesisz (rzadziej)(pozdrowienia), a przecież od jakiegoś czasu przodownicy spostrzegawczości i postępu mówią: uczcie się od młodzieży, od młodszych od siebie, bo to oni wami rządzić będą. Najpewniej zanim jeszcze czegokolwiek o kulturze się dowiedzą. Nie dlatego, że nie chcą, ale dla tego, że kierunki zamawiane na "uczelniach 'wyższych'" to budownictwo i takie tam. Pewnie jeszcze technologia drewna.

Taki to więc jest główny, z dwu głównych czynników, które skłoniły mnie do zaprzętnięcia Państwa uwagi moimi spostrzeżeniami związanymi z filmami pokazywanymi na tegorocznym docs against gravity. Niestety, jest mi trochę wstyd, że jest on tak egoistyczny. Wstyd mi jest "niestety", gdyż jak wydaje mi się, wstyd mi być nie powinno: wszyscy dziś bowiem większość aktywności podejmują z jak najbardziej egoistycznie rozumianych pobudek. Sama świadomość więc wpisania się w trendy społeczne powinna mnie uspokajać, a wręcz sycić spokojem. Niestety nie syci. Drugi powód jest jednak jeszcze bardziej egoistyczny i do tego pragmatyczny - połączenie, za które przed czasami nowoczesnymi (XVII w.) wydaje mi się, że kamienowano. Skupia bowiem w dwójnasób uwagę na sobie - nie dość, że coś robię "przez siebie", to jeszcze robię to "ze względu na siebie". Jestem więc i przyczyną i celem podjętej działalności. Nuda taka, że aż piszczy. Mianowicie, nie myślę spisywać swoich refleksji na temat filmów po to, by kogoś przekonać do włąsnej wizji czy własnej interpretacji - na to już jakiś czas temu porzuciłem nadzieję. Piszę publicznego bloga, jedynie po to by się mobilizować do systematycznych opisów (prywatne zapiski zawsze pozostają nieregularne) i by nie umknęły mojej pamięci wrażenia, którymi przez nadchodzący tydzień będę się karmił. Siedem tych już przeszłych lat, wspominam z pustka w sercu, i to z pustką realną, gdyż pamiętam, że na festiwal chodziłem, ale nie ma szans najmniejszych bym sobie przypomniał na co. Na swoją obronę, powtórzyć mogę jedynie, że w tej smutnej, nieludzkiej (sic!) sytuacji, zostałem postawiony nie zawiniwszy niczego, a przemiany cywilizacyjne i kulturowe mnie w nią wepchnęły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz